- Słuchajcie mnie - zaczął. Jego głos zadudnił w hali, docierając nawet do najgłębszych zakamarków. Usłyszeli go wszyscy robotnicy. Niektórzy przerwali pracę i stali z opuszczonymi głowami. Inni spojrzeli w górę, lecz z ich twarzy ukrytych pod okularami ochronnymi trudno było cokolwiek odczytać. - Wszyscy wiecie, co się dzieje na zewnątrz. Do tej chwili zdążyliście już zapoznać się z nazwiskiem człowieka, który przysłał tu tych pajaców, żeby uprzykrzali nam życie. Pewnie teraz pytacie siebie samych: „Kim jest Charles Nielson?", Odpowiem wam. Nielson jest wichrzycielem, który niczego nie osiągnie w walce z Hoyle Enterprises. Ci demonstranci tracą tylko czas i robią z siebie głupców, ale to ich problem. Jeśli będziemy się trzymać razem i zignorujemy ich, w końcu się poddadzą i z powrotem schowają się w dziurę, z której wypełzli. Znamy takich, jak oni, prawda? Mieliśmy już tutaj różnych agitatorów. Pojawiają się w mieście ni stąd, ni zowąd, pchają nos w nie swoje sprawy i próbują nas uczyć, jak prowadzić interesy. Ja osobiście, a sądzę, że mówię to w imieniu was wszystkich, nienawidzę ludzi, którzy uważają, że lepiej wiedzą, co jest dla mnie dobre, a co nie. Mówię tutaj o rządzie federalnym i o związkach zawodowych. Ci ludzie nie potrafią dojść do porozumienia nawet między sobą. Dlaczego więc mielibyśmy pozwolić im decydować, jak mamy prowadzić nasze życie tutaj, w Destiny? Otóż powiadam wam, że nie pozwolimy - przerwał na zaczerpnięcie oddechu. - To, co stało się z Billym Paulikiem, było tragiczne - ciągnął już łagodniejszym głosem. - Bez dyskusji. Człowiek ucierpiał w wypadku i przez długi czas będzie się męczył z jego następstwami. Moglibyśmy ofiarować mu wszystkie pieniądze świata, ale wciąż nie zrekompensuje mu to straty, prawda? Zrobimy dla niego i jego rodziny wszystko, co w naszej mocy, ale koniec końców przyszłość Billy'ego zależy wyłącznie od samego Billy'ego, ponieważ nikt nie potrafi cofnąć czasu i odwrócić tego, co się stało. Prawda jest taka, że wykonujemy tu niebezpieczną robotę. Wypadki się zdarzają. Ludzie zostają ranni, a nawet giną, ale chciałbym, żeby jeden z drugim biurokrata z Waszyngtonu pokazał mi, jak wytapiać metal i odlać żelazną rurę, unikając przy tym ryzyka. To niemożliwe. Poza tym mogę się założyć, że kiedy ten sam biurokrata spuszcza swoje odchody w ubikacji, jest cholernie zadowolony, że jego kibelek jest podłączony do rury i nic go nie obchodzi, że ktoś został ranny podczas jej odlewania. Przerwał, aby sprawdzić efekt swojej przemowy. Nikt w hali się nie poruszył. Robotnicy wyglądali jak kamienne rzeźby. Huff wyobraził sobie ludzi zgromadzonych w Centrali, siedzących przy stołach, pochylonych nad kanapkami z szynką, pączkami, herbatnikami i termosami z kawą, słuchających go. Udało mu się przyciągnąć ich uwagę. W tej chwili ważyła się nie tylko jego przyszłość, ale i wszystkich pracowników fabryki i Huff musiał im to dać wyraźnie do zrozumienia. - Te przygłupy po drugiej stronie ogrodzenia będą was zachęcały do strajku. Ja osobiście też chciałbym nie pracować. Wolałbym paradować sobie w kółku przed innymi przedsiębiorstwami i namawiać ludzi do przerwania roboty. Pal licho etykę zawodową i czeki, które nie zostaną wydane w dniu wypłaty. Jeśli kazałbym ciężko pracującym ludziom porzucić ich zajęcie, oczekiwałbym, że nazwą mnie cholernym idiotą. Wszyscy mamy rachunki do zapłacenia, je-dzenie do kupienia, rodziny na utrzymaniu, nieprawdaż? Kilku stojących na dole mężczyzn pokiwało niepewnie głowami. Inni rozejrzeli się nieufnie, sprawdzając, co robią ich koledzy. - Wiem, że warunki pracy w Hoyle Enterprises są dalekie od ideału. Przez te wszystkie lata mieliśmy tu kilka niefortunnych wypadków. Razem z George'em Robsonem prowadzimy dochodzenie dotyczące ostatniego. Chcemy zrozumieć, dlaczego i jak się to stało. - Zobaczył, że George jest wyraźnie zaskoczony tym kłamstwem. Miał nadzieję, że nikt inny tego nie

– Hayes to mój znajomy. – Uśmiechnął się z trudem, gdy chłopak podał mu camela i
Usiadła, odgarnęła włosy z oczu i zdała sobie sprawę, że drżą jej dłonie – efekt uboczny
chciał dokładać jej własnych kłopotów.
Żadnych psychiatrów. Żadnych analiz. Żadnych zwierzeń. O nie.
– Co? O, nie. – Bentz poderwał się z miejsca tak gwałtownie, że pas bezpieczeństwa
kamiennymi płytami na patio. Bolały go plecy, każdy krok przynosił ból, ale nikomu się do
Och, oczywiście, ma wytłumaczenie. Nagła obsesja na temat pierwszej żony i wyprawa
Ale najpierw przebije się przez zeznania świadków i materiał dowodowy z ostatniej
Dziennikarka, młoda kobieta o ciemnych włosach, wielkich oczach i przejętej minie,
dokończyć. Pokonać ducha Jennifer. Zanim ktoś jeszcze zginie. Zanim O1ivia utraci go na
– Może.
Zobaczył ten lokal po dwudziestu minutach – kafejka na rogu, zupełnie jak na zdjęciu.
Bentza w stronę ogrodu, gdzie kwitnące pnącza bugenwilli oplatały pień drzewa.
pierwsze. Nie pojmował, dlaczego w końcu pozwoliła mu się do siebie zbliżyć tylko po to,
wybory samorządowe


minęło dużo czasu. Dręczyła się, bo, no cóż... bo miała kochanka. – Spojrzała na niego
Nagle w oczach chłopaka pojawił się błysk zrozumienia.
– Nie zrobiłem nic złego. Nikogo nie zabiłem. Wreszcie jakaś odpowiedź.
bielenda kofeinowy krem pod oczy rossmann

Chwila ciszy. Kristi, zazwyczaj tak szybka w reakcjach – zdarzało się nawet, że kończyła

A jednak w zamku też mu czegoś brakowało. Nie czegoś, tylko kogoś. Tammy. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej pragnął, by wróciła. Czy po to, by uwolnić go od odpowiedzialności i umożliwić mu powrót do dawnego życia? Nie, nie po to. Nie chciał wracać do dawnych upodobań. Ingrid dzwoniła kilkakrotnie, ale nie miał ochoty na spotkanie z nią. Dzwoniły też inne znajome, ale z podobnym rezultatem.
- Nie, ale to ja zapłacę cholerny rachunek za leczenie tego człowieka, a to, jak sądzę, daje mi prawo do informacji, czy Billy z tego wyjdzie. - Nie obchodzi mnie pana brak kultury. - Ale zapewne obchodzi panią pani praca, a jeśli tak, lepiej niech mi pani udzieli jakiejś informacji, i to szybko. Kobieta zesztywniała. - Pacjent zostanie przetransportowany helikopterem do szpitala urazowego w Nowym Orleanie - powiedziała, ledwo poruszając wargami. - To wszystko, co mi wiadomo. Beck odwrócił się, słysząc za plecami nagłe zamieszanie. Do poczekalni weszła kobieta, popychając przed sobą piątkę dzieci. Wszyscy byli bosi, w piżamach, z twarzami pobladłymi ze strachu. Jedno z dzieci, zaledwie kilkuletnie, trzymało pod pachą jednookiego misia. Kobieta była na skraju histerii. - Fred! - zawołała, gdy brygadzista podniósł się na jej przywitanie. Widząc krew na jego ubraniu, krzyknęła głośno i opadła na kolana. - Powiedz, że on żyje. Błagam cię, powiedz mi, że wciąż żyje. Mężczyźni pospieszyli kobiecie z pomocą. Podnieśli ją z podłogi i posadzili na krześle. - Billy żyje - zapewnił Fred - ale jest ciężko ranny, Alicia. Dzieci były niezwykle przygnębione, prawdopodobnie udzielił im się histeryczny nastrój matki. - Chcę go zobaczyć - rzuciła gorączkowo. - Mogę go zobaczyć? - Jeszcze nie teraz. Zajmują się nim i nie pozwalają tam nikomu wejść. Decluette próbował wyjaśnić Alicii, co się stało, i jednocześnie jakoś ją uspokoić. Jego głos z trudem przedzierał się przez jej głośne zawodzenie. Beck spojrzał na pielęgniarkę, która przyglądała się tej scenie z obojętnością. - Nie mogłaby jej pani dać czegoś na uspokojenie? - spytał. - Nie bez zgody lekarza. - To może pójdzie pani o nią poprosić - wycedził. Pielęgniarka, pokorniejąc ruszyła się zza biurka. - Prawe ramię?! - wrzasnęła nagle żona Billy'ego. - Przecież on jest praworęczny. O Boże, co my teraz zrobimy! Beck podszedł do nich. Widząc go, Alicia natychmiast przestała płakać, jakby ktoś pstryknął przełącznik. Mężczyźni się rozstąpili, pozwalając Beckowi podejść bliżej. - Pani Paulik, nazywam się Beck Merchant. To, co przytrafiło się Billy'emu, jest prawdziwą tragedią, ale chciałbym panią zapewnić, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby pomóc w tej trudnej sytuacji pani i pani rodzinie. Powiedziano mi, że Billy zostanie przetransportowany helikopterem do szpitala urazowego w Nowym Orleanie, gdzie otrzyma najlepszą specjalistyczną opiekę medyczną. Jestem przekonany, że już w tej chwili zbiera się tam ekipa chirurgów, ortopedów i tak dalej. Mam nadzieję, że uda się ocalić jego ramię. Ci lekarze potrafią czynić cuda, nawet w tak poważnych przypadkach jak Billy'ego. Alicia wpatrywała się w jego twarz obojętnie, bez słowa. Beck pomyślał, że może również jest w szoku. Spojrzał na piątkę dzieci. Mała dziewczynka z misiem ssała kciuk, wpatrując się w Becka sponad małej piąstki. Pozostała czwórka przyglądała się mu ponuro. Najstarszy chłopiec miał tyle lat, ile Beck, gdy umarł jego ojciec. Stał nieco na uboczu, patrząc nieufnie, niemal wrogo. Beck rozpoznał w tym spojrzeniu podejrzliwość w stosunku do każdego, kto obiecywał, że wszystko będzie w porządku, gdy najwyraźniej było wręcz przeciwnie. Spojrzał znowu na matkę chłopca. Wyschnięte łzy pozostawiły słone ślady na jej pulchnych policzkach.
- Myślę o sobie i mojej rodzinie.
wiadomości Opole

rozlewiskiem, oświetlał cyprysy i sosny rosnące na podwórzu. Na niebie migotały gwiazdy, a

Z całą pewnością tak, świadczył o tym tamten pocałunek. Odpowiedziała na jego pieszczotę, a jemu prawie odjęło ro¬zum z pożądania... Jęknął na samo wspomnienie.
sentymentalnemu przekonaniu Chrisa, że Danny odnalazł spokój po śmierci, ale też nie zgadzał się z jego opinią. Danny nie znalazł żadnego spokoju, podobnie jak nie czekały na niego chóry anielskie, by zaprowadzić go do perłowych dwuskrzydłowych wrót zwieńczonych gwiaździstą koroną. Został pochłonięty przez nicość, wiekuistą czarną pustkę. To właśnie oznaczała śmierć. Dlatego Huff uważał, że trzeba korzystać z życia, ile wlezie. Jedyną nagrodą, jaką człowiek mógł odebrać, było to wszystko, co zdobył tu, na ziemi. I on właśnie chwytał życie pazurami i zębami, robiąc wszystko, co konieczne, aby zdobyć to, co najlepsze, największe, najbardziej pożądane. Chronić każdego, kto potępiał owe metody. Huff Hoyle nie tłumaczył się przed nikim. Jeżeli zaś ten sposób na życie nie gwarantował spokoju ducha, to trudno. Były gorsze rzeczy, bez których człowiek czasem musi się obejść. 9 Sayre weszła do biura szeryfa i podeszła do recepcji. Opryskliwy policjant siedzący za biurkiem wymruczał coś niezrozumiale na przywitanie. Nie zdjął nóg z biurka i kontynuował dłubanie pod paznokciami składanym nożykiem. - Chciałabym się widzieć z detektywem Wayne'em Scottem. Twarz urzędnika nie zmieniła wyrazu. Jeżeli jego publiczna funkcja, za którą mu płacono wymagała, aby w tym momencie zdjął nogi z biurka, poprawił krzesło i zostawił troskę o higienę osobistą na bardziej odpowiedni moment, policjant najwyraźniej nie był ani zainteresowany, ani zmotywowany do jej wypełnienia. - Scotta nie ma - rzucił. - W takim razie chcę się widzieć z szeryfem Harperem. - Będzie dziś zajęty przez cały dzień. - Jest u siebie czy nie? - Jest, ale... Sayre przeszła obok jego biurka i pomaszerowała wzdłuż krótkiego korytarza. Recepcjonista rzucił się w ślad za nią, z okrzykiem: „Hej!". Zignorowała go i bez pukania otworzyła drzwi prowadzące do gabinetu Rudego Harpera. Szeryf siedział za biurkiem, przedzierając się przez plik papierów. - Przepraszam, Rudy - rzucił policjant zza jej ramienia. - Weszła tutaj, jakby była kimś ważnym. - Bo jest kimś ważnym, Pat. Wszystko w porządku. Zawołam cię, jeśli będę potrzebował pomocy. - Mam zamknąć drzwi? - Tak - poleciła Sayre, chociaż pytanie recepcjonisty skierowane było do Rudego. Policjant rzucił jej nienawistne spojrzenie, po czym wycofał się, zamykając za sobą drzwi. - Czy to wszystko, na co cię stać? - spytała Sayre, spoglądając ponownie na szeryfa. - Czasami Pata trochę ponosi. - Co nie usprawiedliwia jego niegrzeczności. - Masz rację, nie usprawiedliwia. - Rudy Harper gestem zaprosił ją, by usiadła na krześle stojącym naprzeciw biurka. - Podać ci kawy, a może coś innego? - Nie, dziękuję. Spojrzał na nią uważnie. - Kalifornia ci służy, Sayre. Wyglądasz naprawdę dobrze. - Dziękuję. Niestety, nie mogła się odwdzięczyć podobnym komplementem. Tego poranka szeryf wyglądał na jeszcze bardziej wymizerowanego niż wczoraj, zupełnie jakby ostatniej nocy nie zmrużył oka.
Co ci dziwni ludzie robili w sercu australijskiego buszu, ubrani tak, jakby spodziewali się królewskiego przyjęcia? Tymczasem była tu jedynie ona, a w dodatku huśtała się leniwie na swojej uprzęży jakieś dziesięć metrów nad ich głowami.
apartamenty Kołobrzeg sprzedaż